Współpracują z nami
Rajd Dyni |
![]() |
Po dotarciu na bazę rajdu trzeba było szybko dokonać wszelkich formalności, rozpakować auto, przebrać się i ustawić na starcie. Niedaleko od linii startu znajdowała się pierwsza pieczątka – a do niej pieczątka większa niż do sklepów za komuny :) Z uwagi na fakt, że znajdowała się jedynie 300 metrów od bazy postanowiliśmy poczekać, podbić ją i już nie musieć się w to miejsce wracać. Najbliższy OES oddalony był od bazy aż o 15 km. Po wyjściu z auta, rozprostowaniu kości zlokalizowaliśmy pieczątki. Pierwsza piątka poszła gładko. Kolejny pekap znajdował się przy drzewie, wokół którego było błotko. Pilot wysłany na zwiady oznajmił, że da się jechać. Asiulla przeszła i nie wpadła po pas. No to jedziemy: łutututu i siedzimy po progi… Po przejechaniu kilku metrów na wyciągarce pojawił się problem braku prądu. Wykorzystujemy urok osobisty pilota i szybko podpinamy kinetyka do innej załogi, po czym podbijamy pieczątkę i lądujemy na twardym. Ładowanie powróciło, więc lecimy dalej. Podbijamy na tym OESie prawie komplet pieczątek. Dłuuuuuuga dojazdowką, po kolejnych 15 km wpadamy na OES żwirownia i następuje powtórka z rozrywki, czyli ponowny problem z elektrownią - wszystko gaśnie. Szybkie oględziny i wygląda na to że padł alternator. Szybki telefon na bazę – po chwili wpada nasz kochany serwisant najazdem z częściami. Zadowoleni, pełni nadziei podchodzimy do busa. Okazuje się, że zapomnieliśmy zabrać zapasowy alternator. Zmuszeni zakończyć zmagania wciągnęliśmy auto na najazd. Źli na siebie wracamy na bazę. Pyszny obiadek nieco nas wzmocnił, a serwowany trunek sprawił, że i humory się polepszyły :)
Zdjęcia: Joanna Przybylak
|