Współpracują z nami

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna AKTUALNOŚCI Mud Party 2016

Mud Party 2016 Drukuj

07-10.07.2016 r. - 4 Edycja Mud Party

Emocje powoli opadają po szalonym weekendzie u Sioja. Nie da się w całości opisać tych wrażeń i tego co tam się działo. O rajdzie myśleliśmy już od Gatek. To wtedy Siojo nakręcił nas na super imprezę ale nie wiedzieliśmy, że będzie aż tak grubo...

Wszystko zaczęło się w czwartek od rana. Zapakowaliśmy suzukę na „milionera”, dopchaliśmy wszystko sprzętem i ruszyliśmy na Miłków. Na bazę dotarliśmy jako pierwsza załoga, sprawnie poszło rozłożenie namiotu a chwilę później byliśmy już po rejestracji. W tym czasie docierają do nas nasi pierwsi kibice. Geniu z Marleną przyjechali specjalnie po to by nas wspierać na trasie rajdu. Jest też Ryba z całym wesołym wesołym autobusikiem w którym są Hania i Dana nana. Na bazę rajdu zjeżdżają kolejne załogi. Auta z turystyka mieszają się ze zmotami, panuje fajna koleżeńska atmosfera choć z kim by nie rozmawiać każdy myślami jest już na prologu. O wyznaczonej godzinie zaczynamy odprawę. Kilka słów o tym co nas czeka i ruszamy na linię startu. Tam wszyscy mamy okazje do zapoznania się z trasą. Przechodzimy cały prolog pieszo i już wiemy że będzie bardzo trudno i technicznie. Taśmy kluczą po górkach, trawersach i między drzewami. Startują pierwsze załogi. Spiker prowadzący odczytuje kolejne czasy. Zapowiada się bardzo zacięta rywalizacja a sam prolog rozdzieli załogi co najwyżej o sekundy.

Startujemy. Początek trasy po łące z błotem, ciśniemy na maxa, po kilkuset metrach wpadamy do lasu, zaczyna się część techniczna. Tam nie ustrzegliśmy się kilku błędów. Było troszkę cofania i poprawek. Końcówka trasy to szybka prosta do mety. Spiker odczytuje czas i... jest dobrze. Mamy pierwszy czas. Po nas jadą jeszcze trzy auta z naszej klasy. Tylko jednemu udało się poprawić nasz wynik. Wracamy na bazę. Czas na kolację i zasłużone piwko. W końcu już pięć minut byliśmy na trasie i tego dnia już się wyjeździliśmy. :)

Dzień drugi zaczyna się dla nas już koło siódmej. Pobudka, śniadanie i odprawa. Dostajemy roadbook i kartę. Czas zacząć ten maraton. Przed nami dwadzieścia osiem godzin jazdy. Punktualnie o 10:15 ruszamy na trasę rajdu. Kilkaset metrów i pierwszy odcinek specjalny. Lajcik... Wjazd do strumienia, no może potoku, no dobra... do górskiej rwącej rzeki w której pokonujemy próg kamienny i samuraj chowa ryjek pod wodę stając na przednich kołach. Wyjazd pod stromą skarpę na windzie i jedziemy dalej. Całe 30 metrów. Potem lądujemy w błocie i głębokich koleinach. Na tyle głębokich, że auto szoruje całą stroną kierowcy o ziemię, prawe koła dyndają w powietrzu. Jednym słowem mamy auto na boku. Winda i do przodu. Przecież bardziej już się nie przewróci. Wyjeżdżamy. Sędzia wpisuje czas. Wymieniamy z Badem spojrzenia i bez słów rozumiemy że będzie „dojebane”.

Jeden z kolejnych odcinków to czasówka na żwirowni. Ekstremalny test dla zawieszenia. Wciąż na pełnym wykrzyżu. Dla auta bez blokad to naprawdę trudne wyzwanie, ale jedziemy płynnie. Cały czas do przodu. Czas mamy dobry. Przynajmniej tak twierdzi sędzia kiedy meldujemy się na mecie. To znaczy Bad się melduje bo ja donoszę sprężyny :)

Jedziemy dalej. Podbijamy kilka PK na trasie i wpadamy na kolejny OS. Czasówka w taśmach. Są też i nasi kibice. Jest motywacja. Idziemy zobaczyć trasę... chyba tylko po to by się podłamać... Siojo!!!! Zwariowałeś ?!?!.

No dobra. Ruszamy. Jedziemy szybko. Właściwie to Bad jedzie a ja biegnę przed autem. Część trasy robimy na kołach część na windzie. Wszystko się składa do czasu aż wsadzam łapy pomiędzy drzewo a pas do którego, na stromym podjeździe przypięta jest Suka. Trochę szamotaniny, dłoń uwolniona i walczymy dalej. Jeszcze kilka stromych podjazdów i upragniona meta. Nasza nawijarka dostała w tyłek. My zresztą też.

Mijają kolejne godziny na trasie.

Znów kilka kilometrów dojazdówki i trafiamy na oes z pieczątkami. Stajemy u podnóża góry. Pieczątki prowadzą nas w górę. Dobijamy kolejne PK na karcie cały czas pnąc się wyżej i wyżej. Po długiej walce zostały nam dwie do podbicia. Szukamy ich zawzięcie tylko że nigdzie ich nie ma. Przecież żadnemu z nas nie przyszło do głowy by wejść na sam wierzchołek, może dlatego że prawie nie dało się tam podejść ze względu na głazy i strome zbocze.

Sam nie wiem co mnie podkusiło i poszedłem. Wskrobałem się na górę tej góry a tam tryumfalnie na cienkim drzewie, bo na grube nie byłoby miejsca, wisi pieczątka... no bez jaj... odpuszczamy. Gdybyśmy tam popełnili błąd nasz lot w dół byłby bardzo spektakularny i długi.

Myślę że nawet dostali byśmy rubrykę w lokalnej gazecie. Już widzę ten nagłówek... Z Przykrością i Żalem i tak dalej.... To była pierwsza pieczątka jaką odpuściliśmy. Jak się potem okazało nie jedyna.

Zaczyna zapadać zmrok. W ostatnich promieniach słońca wjeżdżamy na oes nr 7. To chyba jedyny jaki zapamiętałem po numerze. Stajemy przed wąwozem. Stromy i długi zjazd na dół i zaczynamy. Robimy kolejne pieczątki. Na razie wszystko na kole. Do momentu kiedy to musimy odciągnąć się od drzewa. Rozwijamy wciągarkę, szybka podpinka na bok i.... NIC. Zero reakcji. Silnik kręci w pustkę. Winda padła. Oparci o drzewo, masakrycznie zmęczeni i zupełnie bez wizji na wykaraskanie się z tej sytuacji zaczynamy myśleć o poddaniu się i wycofaniu. Nawet nie mamy czym ściąć drzewa które unieruchomiło auto wchodząc między przednie koła a próg. Dłubiemy tym co mamy, zaczyna padać i zapadła noc. Jak by tego było mało halogen ledowy też umarł. Zostały zwykłe światła. Po długiej walce z tą kumulacją pecha i własnymi słabościami udaje nam się ruszyć. Jakimś cudem wyjeżdżamy z niecki wąwozu ale co z tego. Przed nami zbocze po którym ze dwie godziny wcześniej zjechaliśmy. Nie ma szans by wyjechać na kołach. Dzwonimy na bazę rajdu by zorganizowano nam pomoc i w tym momencie pojawiają się światła. To klasa extrem mechanik trafiła na nasz oes. Chłopacy wyrywają nas z tej przeklętej dziury i razem z nimi już po czarnym wracamy na bazę rajdu. Po drodze zapada decyzja, że rozbieramy windę i oceniamy szanse na dalszą jazdę.

Szybki demontaż i rozkręcanie. Pierwszy rzut oka na uszkodzenia i już wiemy ze jest bardzo kiepsko. Zmielona przekładnia. Zęby w kawałkach. Dłubiemy, dłubiemy a do naszego namiotu schodzą się kolejni uczestnicy którzy zjechali na bazę złapać oddech. Jest wśród nich Sylwek Matuszewski. Przygląda się naszej walce i po chwili informuje, że możemy wziąć jego przekładnie. On spalił silnik ale już ma nową windę. Po chwili pod namiotem pojawia się kompletna przekładnia pasująca do naszej wciągarki. No to trafiło się ślepej kurze. Już wiemy ze jedziemy dalej. Montujemy wszystko do auta i kładziemy się spać. Jest koło pierwszej w nocy. Pobudka o piątej.

Wstajemy rano. Szybkie śniadanie i jedziemy na trasę. Na pechowy oes już nie wracamy. Robimy kolejne bardzo wymagające próby. Jedna na zboczu czegoś co wyglądało jak tama. Znów trawersy i ostrożna jazda. Tu błąd może skończyć się spektakularną rolką.

Zaczyna gonić nas czas. Wjazd na kolejny oes wymaga od nas sforsowania jeziora. Mamy za mało liny i odpuszczamy. Kalkulujemy ryzyko. Wtedy mamy już świadomość, że przegrywamy wszystko co możliwe. Jedziemy już tylko po to co jest w naszym zasięgu. Nie chcemy forsować windy. Już jedno ostrzeżenie od niej dostaliśmy. Którymś z kolejnych oesów jest trawers. Podjeżdżamy do sędziny i z niedowierzaniem pytamy czy oby na pewno mamy tam wjechać. Pionowa skała, na górze nawijka i zjazd. I to koniec oesu. Tam nie wjechaliśmy mając nadzieję, że nikt się nie odważy. I chyba faktycznie nikt się nie puścił na tą próbę.

Jedziemy dalej w kierunku Karpacza. W mieście mamy do zaliczenia dwie ostatnie pieczątki. Jedna na schodach Urzędu Miasta w Karpaczu a drugą mamy wbijaną za zjazd zjeżdżalnią wodna na stoku Kolorowa. Zaliczamy obie.

Wracamy na bazę. Zmęczeni ale szczęśliwi. Mamy świadomość że był to najtrudniejszy rajd w jakim wzięliśmy udział.

Na bazie rajdu zaczyna się giełda. Kto ile pieczątek zrobił, kto ile czasówek zaliczył itd. Pojawiają się myśli, że może nie jest tak źle. Może będzie pudło. Najniższe ale pudło. Przychodzi wieczór. Wszyscy spotykają się na kolacji. Czekamy na wyniki. W końcu Siojo chwyta mikrofon i odczytuje kolejne klasy. Naszą otwiera załoga Jerzy Stosiek, Marcin Laskowicz – trzeciego już nie mamy. To może drugie... emocje rosną i... opadają – w głośnikach słyszymy nazwiska Sebastian Bartkowiak i Mariusz Bzyl. Spoglądam na Bada który pokazuje mi dłoń a na niej wyciągnięte cztery palce. Z wyraźnym przygnębieniem kiwam potakująco głową. Mamy czwarte. Siojo czyta dalej. Pierwsze miejsce w klasie Wyczyn Elektryk: Marek Matuszczak, Maciej Młynarz. Odpala bomba euforii. Nawet nie umiem tego opisać. Nie potrafię. To było coś niesamowitego. Dziewczyny robią taki doping, że w głowie się nie mieści.

Wychodzimy na środek, odbieramy puchar i dziękujemy Sylwkowi. To on był autorem tego sukcesu. Gdyby nie ta przekładnia nic byśmy nie ugrali. Jeszcze raz DZIEKI SYLWEK!!!

Potem już tylko biesiada, jedzenie picie i tańce. Ten dzień kończymy się dla nas w euforycznych nastrojach.

Następny dzień to już istna zabawa. Mamy do pobicia dwa rekordy Guinnessa.

Zaczynamy zmagania z pierwszym. Ile aut przejedzie tor błotny w przeciągu godziny? Wszyscy stoją gotowi. Maszyny rozgrzane i jedziemy. Jeden za drugim przejeżdżamy przez fotocele która odmierza kolejne pojazdy. Cudowna zabawa w świetnym gronie. Kto może ten jedzie. Po godzinie mamy bagatela 1014 przejazdów. Rekord jest nasz!!! Po tym wszyscy wskakujemy w błoto. To nie mogło skończyć się inaczej.

Drugi rekord to ilość zjazdów na zjeżdżalni wodnej. Mamy do pobicia Anglików którzy miesiąc wcześniej wysoko postawili poprzeczkę. Ale nie bylibyśmy off roadowcami gdybyśmy się tym zrażali. Do pobicia było 529 zjazdów. My zrobiliśmy 670. To było niesamowite i szalone. Kto nie zjechał może żałować.

Po powrocie na bazę rajdu zostało już tylko pakowanie i koniec naszej przygody z Mud Party.

W tym miejscu musimy podziękować Andrzejowi Sylwii i całej ich ekipie za świetnie przygotowaną imprezę. Wszystko było punktualnie i tak jak się należy. Roadbook napisany prawie perfekcyjnie. Jeśli był jakiś błąd to o kilka metrów. Poczęstunek i cała imprez związana z wynikami – super. Bicie rekordów – genialny pomysł. Coś czego nikt inny wcześniej nie zrobił.

Jesteście naprawdę wielcy. Całe wasze zaangażowanie, trud i praca włożona w przygotowanie zaprocentowały samymi pozytywnymi opiniami. Wracamy do was. To więcej niż pewne.

Może nie ma tych naszych zdjęć zbyt wiele ale zerknijcie do galerii. Autorem zdjęć jest Aśka i Łukasz.

Pozostałe zdjęcia, całe albumy i galerie znajdziecie na oficjalnym profilu Mud Party pod adresem:

https://www.facebook.com/Mudparty-185550158262981/?fref=ts

 

1101112131415161718192202122232425262728293303132333435363738394404142434445464748495505152535455565758596606162636465666768697707172737475767778798808182838485868788899909192


 

Ta strona używa cookies. Korzystasz ze strony zgodnie z ustawieniami Twojej przeglądarki lub urządzenia do przeglądania stron internetowych - treści dostępnej w internecie. Jeśli Twoje ustawienia zezwalają na zapisywanie cookie takowe są zapisywane. Jesli chcesz dowiedziec sie wiecej nt. cookies na naszej stronie zapraszam do zpoznania sie z polityka prywatnosci..

Akceptujesz ciasteczka z tej strony internetowej?!

EU Cookie Directive Module Information

Szukaj na stronie

Znajdź nas na Facebooku

Statystyka

Użytkowników : 13145
Artykułów : 506
Zakładki : 27
Odsłon : 2250434



Stworzone dzięki Joomla!. Designed by: joomla templates web hosting Valid XHTML and CSS.

Ta strona używa cookies. Korzystasz ze strony zgodnie z ustawieniami Twojej przeglądarki lub urządzenia do przeglądania stron internetowych - treści dostępnej w internecie. Jeśli Twoje ustawienia zezwalają na zapisywanie cookie takowe są zapisywane. Jesli chcesz dowiedziec sie wiecej nt. cookies na naszej stronie zapraszam do zpoznania sie z polityka prywatnosci..

Akceptujesz ciasteczka z tej strony internetowej?!

EU Cookie Directive Module Information